Ok, więc ja zacznę, żebyście wiedzieli, że ten dział nie gryzie
Na początek moje rysunki. Jakość ich niestety nie jest najlepsza, ale...trudno.
Mój pierwszy koń w galopie.
Kolejny koń w galopie.
Portret konia nr 1
Drugi portret
Trzeci
Elf z bliska
Cały elf
Portret jakiejś dziewczyny.
Taki tam koń
Oczko wodne
Kwiatki
No i jeszcze jakiś portret jakiejś dziewczyny.
Mam jeszcze dużo rysunków, ale na razie nie mam ich w komputerze.
Jak będę mieć to wstawię.
Potem jeszcze pokażę Wam jeszcze moje avatary i inne duperelki stworzone w Photoshopie.
Na razie to tyle.
Offline
Braaaawo Masz Talent
Offline
bardzo ładnie rysujesz konie
Offline
Ok, dawno nic nie dawałam nowego,
a trochę się już rysunków nazbierało ^^
Oto dzisiaj przedstawię Wam moje stado.
Ekhem, khem, khe...
A więc:
Lady Avelle
Misteanni
Nancy
Rimmel
White Spirit
Ven Shadow
I to tyle.
W następnym odcinku poznacie 3 konie mojej twórczości, z których
jestem najbardziej dumna.
Offline
najładniej rys. konie =]
Offline
czy lubie? ja je kocham <3 ^^
Offline
ślicznie rysujesz konie i inne rzeczy też
Offline
Super, te konie są boskie
Cześć Goście
Offline
Dzięki za komentarze ^^
Przed Wami moje nowe twory. Ostatnio spodobało
mi się rysowanie takich ludków. Nie mam zielonego
pojęcia, jak się na nie mówi, ale są fajne.
Oto one:
I trochę inne xD
Offline
Użytkownik
Fajne
Offline
Użytkownik
Łoł.Aż mnie zatkało.xD
Masz talent.Ludki super.Wybacz,ale odgapie i też zajme sie w rl rysowaniem takich.^^
Offline
Nie ma sprawy, ja też je od kogoś z Deviantart'a odgapiłam ^^
Nowe x)
/szklanka z krwią i nożem
/niby-halloween'owa dynia na sznurku przebita jakimś narzędziem
/
/prosty wilk
Offline
Użytkownik
Wszystkie zaglebicho.x)
Offline
Użytkownik
Fajnie masz talent
Offline
Użytkownik
Masz talent ale do doskonałości ci (tak jak i mi xD) brakuje... Trzeba ćwiczyć. Stawiam, że nowe rysunki będę świetne
Offline
http://neille.deviantart.com/ obecnie jest aktualizowany co jakiś czas ^^
Zapraszam
Offline
widze Neille, ze robisz tez zdjecia bez urazy, ale niektore to sa nizbyt takie... no wiesz, interesujace podobaja mi sie te maki, przez ktore przeswituje słonce, powinno byc wiecej takich wlasnie zdjec XD
Offline
Pierwsze opowiadanie, które skończyłam. Zapraszam do lektury xD i proszę i szczere komentarze.
Uwięzione dusze
Codziennie tamtędy jeździłam do szkoły. Codziennie czułam ten sam zapach w tym samym miejscu. Jednak nie zwracałam na niego uwagi. Bo kto by się przejmował jakimś zapachem, który czuł w jakimś miejscu, które mijał pięć dni w tygodniu od siedmiu lat?
Jednak tamtego dnia coś się zmieniło. Coś zmusiło mnie, abym spojrzała w tamtą stronę. Spojrzałam. Zobaczyłam dwie małe postacie bawiące się razem. To były dzieci, z pewnością. Ale dlaczego bawiły się na przeciwko tego starego, dawno już opuszczonego domu? Spojrzałam w górę. Z komina wydobywał się dym. Ale jaki dym? Skąd wziął się tutaj dym? Nagle usłyszałam sygnał samochodu. O mało bym na niego nie wjechała. Szybko zrobiłam manewr i pojechałam dalej.
Czemu później myślałam o tym bez przerwy? Nie dawało mi to spokoju. Znajomi pytali się mnie co mi jest, ale ja wtedy szybko schodziłam na ziemię i starałam się normalnie zachowywać. Na lekcjach wciąż miałam przed oczami widok starego domu, dzieci i tego dymu. To on tak śmierdział cały czas. Nie, on przecież nie śmierdział. Gdy przypomniałam sobie jego zapach, doszłam do wniosku, że jest nawet przyjemny. Taki tajemniczy. Nieznany mi dotychczas. Zaraz, nie. Musi być mi znany, znam go. Czułam go zawsze w tamtym miejscu. Jednak kiedyś był dla mnie jakiś taki nieznaczący, nijaki. Teraz stał się inny. Wyjątkowy. Czy zapach dymu z komina może być wyjątkowy?
Kiedy wsiadałam na rower po lekcjach, serce mi biło na myśl, że znowu będę jechać tą samą drogą i znowu może spotkać mnie to wszystko, co rano. Muszę tylko mieć się na baczności i nie wpaść czasem na jakiś samochód, jak wcześniej. Wyjechałam z boiska, minęłam wiele bloków, wiele ulic przejechałam, zaliczyłam dwa ronda i byłam już w lesie, co raz bliżej domu. Przede mną tylko pusta leśna droga, wypełniona korzeniami i leżącymi wszędzie szyszkami, naokoło mnie same wysokie iglaste drzewa. Słychać było tylko śpiew ptaków, które jednak już niedługo odlecą stąd lub pochowają się gdzieś i nie będą wypełniać lasu swoją muzyką. Słońce przedzierało się delikatnie przez drzewa, chciało mnie trochę ocieplić, ale słabo mu to wychodziło. Nawet gdyby bardzo chciało, to i tak już był październik i chyba było świadome tego, że nie grzeje już tak samo jak w lipcu. Wybaczyłam mu i jechałam wciąż dalej.
Zbliżałam się do tamtego miejsca. Bałam się spojrzeć, sama nawet nie wiem czemu. Ale spojrzałam. Przed domem nikogo nie było. Nie było też żadnego dymu, ani zapachu też nie czułam. Pomyślałam przez moment, że może rano to wszystko tylko mi się zdawało, ale wiedziałam, że tak nie mogło być. Trochę mi ulżyło. Chyba dlatego, że ten cały dom wprawiał mnie w dziwne dreszcze. Był taki stary, wielki, na jednej ścianie obrośnięty pnączami roślin i w dodatku stał tuż obok lasu. Jak najszybciej pedałowałam, by dojechać do domu. Nie chciałam nawet myśleć, że tą drogą będę jeździć dwa razy dziennie przez kolejne dziewięć miesięcy.
Przed moimi oczami w końcu ukazał się mój dom. Skromny, na zielono pomalowany, z dość dużymi oknami i czarnym dachem. Zaparkowałam rower w garażu mojego taty i skierowałam się do drzwi. Przed starym domem nikogo nie było, ale teraz uświadomiłam sobie, że od czasu, kiedy go minęłam, miałam wrażenie, jakbym była obserwowana. Sama się nakręcam - pomyślałam i weszłam do domu. Już w korytarzu poczułam zapach obiadu, jednego z moich ulubionych. Była to zupa ogórkowa, zrobiona pewno jeszcze z naszych ogórków. Mama tak wspaniale o nie dbała i zawsze wyrastały takie duże i pyszne. Część kisiła, a część zostawiała do obiadów. U nas wszyscy uwielbiali ogórkową. I ja i moi rodzice.
- Cześć, co na obiad? - rzuciłam wchodząc do kuchni, chociaż przecież wiedziałam, co na obiad. Ale chciałam usłyszeć te miłe słowa...
- Ogórkowa, nasza ulubiona! - odpowiedziała mama.
Wtedy podeszłam do mamy i ucałowałam ją w geście podziękowania, a potem poszłam do swojego pokoju. Plecak położyłam na podłodze, wypakowałam zeszyty i sprawdzałam, co było zadane. Na szczęście nie dużo. Odrobię szybko i będę mogła poświęcić się własnym przyjemnościom. Uwielbiałam fotografować. Pójdę gdzieś przed siebie po obiedzie i oddam się swojej pasji. Mama po chwili zawołała mnie na upragniony obiad. Szybko udałam się do kuchni i usiadłam przy stole. Przede mną leżał talerz z parującą, smaczną zupą.
- A tata nie je? - zapytałam, gdyż nie było go z nami przy stole
- Nie... miał jakiś ważny telefon - odpowiedziała ponuro mama
- Aha... No tak. Jak zawsze.
Zabrałam się do zupy. Jej smak od razu poprawiał mi humor, chociaż wciąż myślałam o tym starym domu.
- Mamo, a nie wiesz przypadkiem, czy ktoś mieszka na końcu naszej wioski w takim starym trochę domu? - zapytałam nagle.
- Hm... Nie... Nie mam pojęcia. Ale raczej nie, jeśli jest stary, jak mówisz, i na końcu wioski.
To mnie trochę zmartwiło. Fakt, nikt nie chciałby mieszkać w takim domu. A jednak mieszkał. Chyba mieszkał. A może i nie mieszkał, a te dziewczynki były tam przypadkiem? Ale tak wcześnie rano? To wszystko było po prostu dziwne. Wolałam nie mówić o tym mamie, bo pomyślałaby, że z nudów wymyślam sobie historie. Ale to nie była żadna wymyślona historia, tym bardziej nie moja. To wszystko było prawdziwe. Musiało być prawdziwe.
Szłam przed siebie powoli, uważnie przyglądając się otoczeniu. Zawsze tak robiłam, gdy chodziłam na "sesje". Każdy obiekt mógł być dobrym do umieszczenia go na zdjęciu. Pomyśleć, w ilu sposobach można sfotografować jedną rzecz. Moją uwagę przykuło dość wysokie drzewo o bujnej koronie i mocno zielonych liściach. Stało tak sobie samotnie blisko łąki i wyciągało gałęzie w stronę słońca, które i tak chowało się za chmurami. Zrobiłam mu parę zdjęć w różnych ujęciach, a kiedy chciałam podejść bliżej niego, nagle poczułam znowu to dziwne uczucie, jakby mnie ktoś obserwował. Postanowiłam zignorować to, ponieważ jeżeli ktoś by tu był, to widziała bym go. Ale ja nie widziałam nikogo.
Dość długo byłam na dworze robiąc zdjęcia, już prawie całkowicie zapomniałam o reszcie świata. Gdy zaczęło się ściemniać porobiłam trochę zdjęć zachodowi słońca, pomarańczowemu niebu i powoli wracałam do domu. Szłam spacerkiem nie myśląc o niczym. Gdybym nie zaczęła oglądać zdjęć w aparacie, chyba bym zapomniała nawet o starym domu. Najbardziej zastanowiły mnie zdjęcia wysokiego drzewa. Koło pnia zauważyłam dziwny kształt, przypominający chowającą się postać. Musiało mi się wydawać, moja wyobraźnia trochę płatała mi figle, bo robiąc wtedy zdjęcia nie było tam nikogo. Może to był jakiś cień lub coś, ale na pewno nie żadna postać. Po chwili spostrzegłam, że znajduję się właśnie na własnym podwórku. Weszłam do domu. Mama szykowała się do spania, ponieważ rano musiała wcześnie wstać. Taka miała pracę. Ja, cóż, kiedy mama się wykąpie, pójdę po niej i też położę się spać. Muszę się wyspać, jutro ostatni dzień tygodnia.
Znowu jechałam tą drogą, szczerze przyznam, że miałam ochotę przejechać ją jak najszybciej. Szczególnie, kiedy poczułam znów ten zapach. Dym. Z komina znowu leciał dym. Przed domem... przed domem była tylko jedna dziewczynka. Dlaczego jedna? Co się stało z drugą? Nie miałam humoru i wolałam nie sprawdzać o co chodzi. Postanowiłam zajechać tam po szkole. Lekcje szybko minęły, miałam ich tylko cztery, jak zawsze w piątki. Kiedy wracałam, było już nieco po południu. Słońce wysoko nade mną, ledwo wyglądające zza chmur. Im bliżej byłam tego domu, tym bardziej się pokazywało. Tak, jakby miało dla mnie dobrą nowinę. Zaparkowałam rower tuż przy schodach domu, po czym weszłam po nich do środka. Znalazłam się w korytarzu, niezbyt długim. Od niego były wejścia do pomieszczeń domu. Żadne nie miało drzwi, a przez okna wpadało tutaj słońce. Na promieniach było widać unoszący się kurz. Meble były stare i zniszczone, w ogóle było ich bardzo mało. Nagle, przede mną, nie wiadomo skąd, wyrosła dziewczynka.
- Jej się udało... - przemówiła tajemniczym głosem. Głowę miała spuszczoną, jakby czuła się winna lub chciała coś ukryć.
- Co...co się udało i komu? - zapytałam.
- Udało jej się... - otrzymałam właściwie w niczym mi nie pomagającą odpowiedź.
Dziewczynka ruszyła przed siebie, ominęła mnie i poszła nie wiadomo dokąd. Gdy się obejrzałam - nie było jej nigdzie, zupełnie tak, jakby się...rozpłynęła. Albo tak, jakby jej tu wcale wcześniej nie było. Szybko wybiegłam przed dom, wsiadłam na rower i popędziłam do domu.
W domu, jak to w domu. Każdy zajęty swoimi sprawami i nikt nie ma czasu na rozmowę. Zresztą jaka to by była rozmowa. Po pierwszym zdaniu stwierdzili by, że wariuję. Oni nie wierzą w takie rzeczy, sądzą, że to ludzka głupota i naiwność wierzyć w takie coś. Ja jednak wiem, że to nic z tych rzeczy. Jak gdyby nigdy nic, postanowiłam zapytać tym razem tatę o tamten dom. Może on coś będzie wiedział.
- Tato... Wiesz, ciekawi mnie jedna rzecz. Czy w tym domu na końcu wioski ktoś mieszka?
- Aż tak bardzo cię to interesuje? Nie masz innych spraw?
- Tak się składa, że aktualnie nie mam.
- Okey, więc... Nie, nikt tam nie mieszka chyba od dwudziestu lat, odkąd wybuchł tam pożar.
- Pożar? Jaki pożar?
- Nie wiem, córeczko, naprawdę. Po prostu był jakiś pożar i od tamtej pory nikt nie chce tam mieszkać. Przepraszam cię, ale mam ważną sprawę do załatwienia i nie mogę teraz sobie tak tu z tobą rozmawiać.
To mnie trochę zastanowiło. Pożar. Dwadzieścia lat temu. Sporo czasu minęło, nawet ja nie mam tylu lat. Przez resztę dnia myślałam tylko o tym. W zupełności przesiąkłam tą całą sprawą. Tak już było od dnia, kiedy poczułam zapach dymu inaczej...
Spałam już jakiś czas. Coś mi się śniło, ale Bóg wie co to było. Spałabym najchętniej dalej i kontynuowała swoje marzenia senne, gdyby nie dziwne stukanie do okna. Myślałam, że może to już ranek i jakaś koleżanka postanowiła zajść po mnie w drodze do szkoły. Ale gdy otworzyłam oczy, od razu wiedziałam, że się myliłam. Było jeszcze zupełnie ciemno, pewno jakaś środkowa godzina w nocy, nie byłam zainteresowana jednak która dokładnie. Nie miałam zegarka w pobliżu, nie sprawdzałam. Po co mi sprawdzać godzinę?
Stuk, stuk. Okno o mało nie pękło. Wstałam, a raczej zerwałam się gwałtem z łóżka i podeszłam do tego okna. Byłam trochę zdziwiona tym, co ujrzałam, ale od kilku dni jakoś inaczej przyjmowałam do siebie takie dziwne rzeczy. A mianowicie za oknem stała ta dziewczynka ze starego domu. Ruchem dłoni pokazywała mi, że chce, abym wyszła na zewnątrz. Zrobiłam to, nie zastanawiając się nawet. Dopiero co rozbudzona nie myślałam konkretnie i nie przywidywałam jakichkolwiek konsekwencji.
Po chwili byłam już na dworze, wcale nie było ciepło, było wręcz zimno, jesień dawała o sobie znać. Czemu nie mogło być lato, albo chociaż końcówka wiosny? Drżałam i aby się ogrzać, rozcierałam ramiona dłońmi. Moja piżama nie była przystosowana do zewnętrznej temperatury, gdyż w domu wieczorem zawsze było gorąco za sprawą grzejników.
Dziewczynka zaczęła iść przed siebie w jakąś nieznaną mi stronę. Po ciemku nie rozpoznawałam niczego, nie miałam pojęcia gdzie zmierzamy. Tak - zmierzamy. Szłam razem z nią. I gdy doszłyśmy do starego domu, czułam się tak, jakbym była przed swoim własnym. Nie tylko doszłyśmy do niego, ale też weszłyśmy.
Na stole w kuchni, jeśli to pomieszczenie w ogóle można nazwać kuchnią lub czymś podobnym, leżał woreczek. Jak dobrze pamiętam, po południu go tu jeszcze nie było. Ale ja teraz wcale nie miałam się teraz zastanawiać skąd on jest. Popatrzałam na dziewczynkę. Wpatrywała się we mnie swoimi dużymi oczkami, które w ciemności miały zadziwiający kolor głębokiej, naprawdę głębokiej czerni. Czerń ta była niesamowita, nie mogłam przestać się jej przyglądać. W pewnej chwili przyszło mi na myśl, że przecież oczy są zwierciadłem duszy, a oczy tej dziewczynki wydawały się puste. Czyżby była bez duszy?
Nagłe mała podniosła rękę i palec wskazujący skierowała na tajemniczy woreczek. Nie mówiła nic, ale ja, zupełnie nie wiem skąd, wiedziałam, że chce, żebym go wyniosła na zewnątrz. Po co - nie mam pojęcia. Ale tak czułam. Muszę go wynieść, bo inaczej... co inaczej?
Zbliżyłam się powoli do stołu, jakby w obawie, że coś mi się stanie. Serce mi waliło, miałam wrażenie, że lata mi po całej klatce piersiowej, a moje żyły w skroniach napełniły się pulsującą krwią. Zapewne gdybym teraz ich dotknęła, poczułabym wypukłe kształty. Chciałam jak najszybciej wziąć woreczek i mieć to wszystko za sobą, ale utrudniała mi to jakaś tajemnicza siła, nie mogłam chwycić woreczka tak szybko, jak chciałam. Przez okno dostał się wiatr i zawiał w całym pomieszczeniu. Jego cichy szum trochę mnie uspokoił. Zrobiło mi się chłodniej. Siła chroniąca woreczek jakby znikła i teraz pochwyciłam go i wybiegłam przed dom.
Kiedy już stanęłam na schodach, wiatr stał się silniejszy i wyszarpał mi moją zdobycz, a jej zawartość rozsypał po całej najbliższej okolicy. Zawartością był szary proszek, podobny do... popiołu. W dodatku śmierdział, jak dym, więc to na pewno był popiół.
Stałam tak i patrzałam na latający woreczek i nie wiem, ile bym tam stała, gdyby nie nagły grzmot. Burza. Ruszyłam sprintem, jak spłoszone zwierzę. Nie wiem, co było z dziewczynką, od chwili opuszczenia niby-kuchni już jej nie widziałam. Pędziłam i pędziłam, aż w końcu, nawet nie wiem jak, znalazłam się przed moim domem. Od razu, oknem, wróciłam do pokoju i weszłam do łóżka.
Zasnęłam szybko. Jednak sen, który mi się teraz przyśnił był zupełnie inny, niż wszystkie jakie miałam do tej pory. Był bardzo realistyczny i miał jakiś niewyjaśniony klimat. Nie potrafię opisać uczucia, które wtedy mi towarzyszyło. W moim śnie były tamte dziewczynki. Stały ze mną w całkowicie nieokreślonym miejscu. Obydwie przede mną. Ubrane w te same ciuszki, co za pierwszym razem, gdy je widziałam. Większa miała sukienkę niebieską, białe skarpetki i czarne buciki, chyba lakierki. Mniejsza nosiła pastelowo-pomarańczową sukienkę i sandałki. Obie miały rozpuszczone włosy. Obie były tak samo ładne i bardzo do siebie podobne. Dopiero wtedy zrozumiałam, że muszą być siostrami.
- Dziękujemy ci... Na prawdę dziękujemy - powiedziały prawie jednocześnie
- Ale... za co? - ledwo zapytałam, a sen rozpłynął się gdzieś w moim umyśle.
Obudziłam się rankiem. Nie pamiętałam, żebym miała jeszcze jakiś inny sen, więc albo tamten trwał całą noc, albo spałam jakiś czas bez śnienia o czymkolwiek. Leżałam w łóżku i myślałam o minionej nocy. Czy to, jak byłam w domu, śniło mi się, czy było na prawdę? I co miał znaczyć ten sen później? Nagle przypomniały mi się słowa taty. Ubrałam się, zjadłam coś na szybkiego i wyszłam z domu.
Jakieś pół godziny później siedziałam w bibliotece. Przeglądałam stare gazety, dokumenty i inne papierki sprzed dwudziestu lat. Szukałam jakiejkolwiek informacji o pożarze w tamtym domu. Nie było nic. Pytałam bibliotekarki, ale ta mówiła tylko, że muszę sama poszukać. Ona pracuje tu od niedawna i nie ma jeszcze zbyt dużego obeznania w materiałach się tu znajdujących. Chodziłam od półki do półki. Czytałam każdy tytuł. Powoli traciłam nadzieję, im więcej papierków przejrzałam, i im więcej przeglądnęłam półek, tym bardziej mi się odechciewało sprawdzania następnych. Aż do pewnego momentu.
Na jednym ze stosów leżących na stole, przy którym właśnie siedziałam, zauważyłam wystający kawałek gazety, który mieścił na sobie nagłówek jakiegoś artykułu. "Pożar na końcu miasta", właśnie tak on brzmiał. Wiedziałam już, ze znalazłam to, czego szukałam. Wyciągnęłam gazetę z tym artykułem i zabrałam się do czytania.
"Kilka dni temu wydarzyła się prawdziwa tragedia. Małe dziewczynki w wieku 8 i 10 lat, pozostawione zupełnie same w wielkim domu na końcu wioski, uległy pożarowi wywołanemu tam z niewiadomych, jak dotąd przyczyn. Nie miały szans na przeżycie. Ich ciała były kompletnie spalone, część nawet przemieniła się w proch. Co dziwne, nikt nie słyszał żadnych krzyków, ani nie czuł dymu. O całym pożarze dowiedziano się dopiero, gdy ich matka po powrocie do domu wybiegła z dzikim krzykiem na zewnątrz. Biegła, a ludzi pytali ją, co się stało. Bez zatrzymywanie się odpowiadała tylko: >dlaczego moje dzieci, dlaczego?!<. Zatrzymana przez miejscowe władze, pod zarzutem zakłócania spokoju innym mieszkańcom, dopiero wtedy opowiedziała co tak naprawdę się stało.
>Weszłam...do domu... byłam tylko na chwilę w sklepie... nie wiedziałam, że... gdy weszłam... cały dom... był... spalony... nie mam pojęcia, jak to możliwe, z dworu nie było czuć dymu, nic... dom palił się w środku... a w nim... moje córeczki... kochane, małe córeczki... tyle miały przed sobą... ojciec nas zostawił... dla innej... jak to w życiu bywa... wciąż zachodzę w głowę, w jaki sposób utworzył się pożar... wszystkie ściany, podłoga, meble... wszystko było pokryte czernią... a one... one leżały w kuchni... nawet nie wiem, jak je poznałam... to, co tam leżało już w ogóle nie przypominało ciał... dlaczego one?! Dlaczego?!<
Kobieta oddana w ręce dobrego psychologa, po kilku dniach znika. Policja próbuje wytłumaczyć przyczynę pożaru. Rzeczywiście, tak jak mówiła kobieta - dom był zupełnie spalony wewnątrz. Ciała i proch dziewczynek zostały zabrane do badań. "
Teraz już wszystko wiedziałam. Wszystkiego byłam pewna. To były tamte spalone, biedne dziewczynki. Wracając do domu, robiłam w głowie układankę. Puzzlami były zdarzenia, które przydarzyły mi się w ostatnich dniach i ten artykuł. Wszystko idealnie pasowało. Spalony dom, kuchnia, dom na końcu wioski, dwie dziewczynki... One po prostu były uwięzione między dwoma światami - żywych i zmarłych. Po prostu chciały, bym uwolniła ich dusze. Młodszej udało się wcześniej, nawet nie wiem jak, ale ta starsza potrzebowała pomocy. Mojej pomocy. I dlatego kazała mi wynieść jej proch na zewnątrz, by jej duszyczka mogła swobodnie powędrować w krainę zmarłych.
Miałam iść do domu, ale wcale tam nie poszłam. Moje nogi same zaprowadziły mnie do starego domu. Gdy przed nim stałam, wszystko wydawało się jakieś inne. Wcześniej ten dom był bardziej mroczny, tajemniczy, wywołujący lekki dreszczyk. Teraz promienie słońca delikatnie padały na jego dach i wszystko wydawało się takie spokojne i pozytywne. Weszłam. Niby nic się nie zmieniło, ale ja czułam, że coś było inaczej. Musiało być. Kiedyś błąkały się tu uwięzione dusze, wołały o pomoc, ale nikt ich nie słyszał. Po minionej nocy dom był pusty, a dziewczynki wolne i na pewno szczęśliwe.
Spojrzałam na podłogę. Przede mną leżała spalona, szmaciana laleczka. Skąd się wzięła? Ukucnęłam i wzięłam ją do ręki. Pewno któraś z tych dziewczynek kiedyś się nią bawiła. Teraz, tak samo jak one, była spalona i nie nadająca się do zabawy. Podniosłam głowę. Stały przede mną dwie postacie.
To były one. Wstałam, robiąc się od nich chyba o pół metra wyższa i patrzałam na nie, a one na mnie. Chwila ciszy. Nie wiedziałam co jest grane. Czyżby jeszcze czegoś chciały? Zapomniały o czymś? Może chodzi i tą laleczkę...?
- Ta laleczka... to wasza, prawda? Chcecie ją? - zapytałam niepewnie. One nawet na nią nie spojrzały. Patrzały mi cały czas prosto w oczy.
- Udało nam się. Uratowałaś nas. Możemy teraz dotrzeć, dzięki tobie, do naszego prawdziwego domu. Idziesz z nami? - zapytały jednocześnie
- Do... waszego domu, mówicie? Mam iść z wami? Ale dlaczego? Uratowałam was, chcę tu zostać. Nie potrzebuję nagrody.
- Idziesz? - zapytały ponownie, jakby nie usłyszały tego, co przed chwilą powiedziałam. Duchy zawsze mają dziwny sposób konwersacji.
- Nie. Zostaję. - odparłam stanowczo.
- Ok. Ale wiedz, że niedługo znów się spotkamy - mówią tajemniczo, po czym wychodzą z domu i znikają. Znikają na bardzo długo.
Ja wracam do domu. Nikomu o tym nie mówię, wiem, że uznaliby mnie za wariatkę. Takimi już ludźmi jestem otoczona. Jedyne co mnie zastanawia to to, dlaczego chciały, bym się z nimi zabrała? Może uważają, że to byłaby dla mnie najlepsza nagroda? Jeśli tak, to się mylą. Dla mnie najlepszą nagrodą były dla mnie ich podziękowania i świadomość, że są teraz szczęśliwe. Nic więcej.
Mijają dni, miesiące... Przychodzą wakacje. Stary dom nadal stoi pusty, ale teraz jakoś więcej ludzi się tam widuje, gdy jadę do miasta. Moje życie toczy się normalnie, tak, jak toczyć się powinno. Spotykam się z przyjaciółmi, chodzę na zakupy, czytam książki, pomagam mamie, oddaję się własnym pasjom. Teraz, na wakacje, postanowiłam jeszcze bardziej się im poświęcić. Chcę, aby te wakacje były udane. Nie myślę o wydarzeniach z października zeszłego roku, chociaż wiem, że mam je gdzieś głęboko w umyśle umieszczone na półce "niecodzienne, niezwykłe, ale z happy endem". Jednak ten "happy end" jeszcze nie nadszedł.
Z paczką postanowiliśmy wybrać się nad jezioro na kilka dni. Pojechaliśmy, nie mamy daleko. Jesteśmy już na tyle dojrzali i odpowiedzialni, że nasi rodzice zwyczajnie, bez konfliktów się zgodzili.
Rozbiliśmy nasze namioty, wypakowaliśmy jedzenie i inne potrzebne nam rzeczy, a potem oddaliśmy się beztrosce. Przebraliśmy się w stroje kąpielowe i jak to nad jeziorem, poszliśmy się kąpać. Woda była cudowna. Idealna do pływania. Mogłam teraz zanurkować i nie myśleć o niczym, cieszyć się szczęściem i pięknem życia.
Dość długo się pluskaliśmy, ale wiadomo, że po długim przebywaniu w wodzie, w końcu ma się jej dość. Zgodnie, wszyscy razem, wyszliśmy z wody i rozłożyliśmy się na ręcznikach. Słońce jeszcze dobrze grzało, więc przy okazji się trochę opalaliśmy.
Noce były również ciepłe, w trawach cykały świerszcze, na niebie świeciły gwiazdy. Niekiedy pojawiał się księżyc i oświetlał całe nasze pole namiotowe. My siedzieliśmy przy ognisku, rozmawialiśmy, śmialiśmy się i opowiadaliśmy sobie różne historie. Każdy z nas lubił słuchać, a także coś opowiadać. Każdy też opowiadał ciekawie i cała reszta w tym czasie słuchała go uważnie. Kiedy przyszła kolej na mnie, w pierwszej chwili do głowy przyszły mi wydarzenia z jesieni. Jednak szybko zmieniłam decyzję i opowiedziałam jakąś historyjkę wyszukaną dawno na Internecie. Coś dziwnego podpowiadało mi, żebym nikomu o tym wszystkim nie mówiła. Nie wiem, dlaczego.
Był to ostatni dzień nad jeziorem. Siedzieliśmy w trawie zupełnie bez celu. Niektórzy coś tam zaczynali pakować do swoich toreb, a nawet składać namioty. Też miałam zamiar to zrobić, gdy nagle usłyszałam dziwny szmer w trawie i jakby szepty. To na pewno nie było żadne zwierzę, ani nic podobnego. Wstałam i poszłam w stronę, skąd dochodziły te niewyjaśnione dźwięki. Nie odeszłam daleko. Koło mnie stało potężne drzewo. Za nim ktoś był.
Podeszłam bliżej i wszystko było jasne. Wiedziałam, że po mnie przyszły. Stały we dwie w swoich ślicznym sukieneczkach i pierwszy raz widziałam, jak się uśmiechają. Wyglądały tak, jakby chciały mi powiedzieć "Widzisz, obiecałyśmy ci, że jeszcze się spotkamy. I tak oto nasza obietnica się spełnia." Nie mówiłam nic, tylko jeszcze raz, ostatni raz oglądnęłam się na bliskich mi ludzi. A potem poszłam za nimi po moją nagrodę i już nie wróciłam...
Offline
Użytkownik
Ciekawa historia i tajemnicza.Bardzo mi się podoba.
Offline
Dwa nowe rysunki
Offline
Bardzo, bardzo ładnie
Offline
Ten drugi z najnowszych jest zabujczy :] . Ma świetną kieckę
Cześć Goście
Offline
Śliczne rysunki....... masz talent...
Offline
A ta twoja historia jest boska..... spodobała mi sie i wciąga..... Masz naprawde talent....
Offline
Świetnie mój brat też rysuje oto jego rysunki
http://b62.grono.net/242/92/gallery-452 … 00x500.jpg
http://b50.grono.net/203/227/gallery-45 … 00x500.jpg
http://b62.grono.net/136/178/gallery-52 … 00x500.jpg
http://b12.grono.net/64/177/gallery-503 … 00x500.jpg
http://b88.grono.net/173/128/gallery-30 … 00x500.jpg
http://b62.grono.net/48/216/gallery-303 … 00x500.jpg
http://b62.grono.net/15/234/gallery-303 … 00x500.jpg
Offline
Neille ślicznie rysujesz:)
Offline